- Polscy pacjenci chorujący na stwardnienie rozsiane (SM) w obecnej chwili mają o wiele większy problem z systemem, niż z dostępnością do terapii. Leki są, abstrahując od tego, czy nas na nie stać czy nie - mówił Tomasz Połeć przewodniczący Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego podczas sesji " Leczenie stwardnienia rozsianego - szanse i możliwości terapeutyczne".
O możliwościach terapeutycznych dyskutowano podczas III Kongresu Wyzwań Zdrowotnych w Katowicach.
Ekspert podkreślił, że największe trudności na jakie obecnie napotyka osoba, które choruje bądź podejrzewa u siebie symptomy świadczące o SM, to problemy z błyskawicznym dostaniem się do lekarza.
- Jeśli nie jest to możliwe, to niestety momentalnie tracimy tego pacjenta bezpowrotnie. Ubytki w mózgu i w konsekwencji utrata sprawności, które następują w czasie oczekiwania na wizytę, sprawiają, że mamy do czynienia z postępem choroby, który niestety jest już nieodwracalny - zaznaczył Połeć.
Dodał, że kiedy pacjent dostaje się do programu lekowego, jego stan zdrowia jest dużo gorszy, niż był wówczas, gdy pojawiły się pierwsze objawy.
- To sprawia, że zaczynamy leczyć osobę z jakimś stopniem zaawansowania choroby - podkreślił Połeć.
Wyjaśnił również, że taki sposób działania systemu doprowadza do tego, że oszczędność finansowa jest tylko pozorna.
- Opóźnienie w dostępie do leczenia sprawia, że tracimy, te "zaoszczędzone" pieniądze w innym resorcie. Tracimy je na wypłacanie rent, zasiłków i innych świadczeń, tym osobom, które nie trafiły do programu lekowego w odpowiednim czasie. Czekając na terapię utraciły sprawność a przy okazji produktywność. W efekcie tych działań muszą być utrzymywane z budżetu państwa - podsumował Połeć.